Dla mieszkańców dużych miast wyjazd do lasu może być luksusem. Ale park? Powinien wystarczyć i nie trzeba chodzić po nim godzinami. Niecałe dwa kwadranse przyczynią się do znacznego obniżenia poziomu kortyzolu w organizmie – wynika z badania zamieszczonego na łamach „Frontiers in Psychology”.
Ilekroć trzeba się dotlenić czy przewietrzyć głowę, myślimy intuicyjnie o spacerze lub szybkim biegu. To najprostsze i najbardziej naturalne formy aktywności fizycznej poza domem. Wiemy też, że kontakt z przyrodą ma działanie odprężające, a bieg pomiędzy drzewami to nie to samo, co wzdłuż zakorkowanej ulicy.
Naukowcy z amerykańskiego Uniwersytetu Michigan wykazali, że – jeśli chodzi o łagodzenie napięcia – najefektywniejszą dawką jest 20-30-minutowe spacerowanie lub przesiadywanie na łonie natury. Ten okres wystarcza, by stężenie kortyzolu – hormonu stresu – znacząco spadło.
Tak odważny wniosek wysunęli na podstawie analizy śliny u uczestników badania przed oraz po przebywaniu na łonie przyrody. Nie nakazano nikomu, co dokładnie ma w zielonym otoczeniu robić, a jedynie, by starali się cieszyć spędzonym z dala od miasta czasem. Minimalny nakazany czas wypoczynku w tej formie wyznaczono na 10 minut, 3 razy w tygodniu.
– Uczestnicy mogli swobodnie wybierać porę dnia, czas trwania i miejsce swojego doświadczenia z naturą. Zdefiniowaliśmy je jedynie jako przebywanie na zewnątrz, które daje poczucie wchodzenia w interakcję z naturą. Nałożyliśmy też kilka obostrzeń – nakaz zażywania natury w świetle dziennym, zakaz ćwiczeń aerobowych i nakaz unikania mediów społecznościowych, internetu, telefonów, rozmów i czytania – wyjaśnia dr MaryCarol Hunter, główna autorka badania.
Wyniki pokazały, że już 20 minut na łonie natury wystarczało, by obniżyć poziom stresu, ale wydłużenie tego czasu do około 30 minut przynosiło najbardziej wymierne efekty – najszybszy spadek kortyzolu. Po tym czasie stężenie hormonu stresu dalej malało, ale już wolniej.
Źródło: PAP – Nauka w Polsce