Od dziecka lubiła wszystko to, co chłopcy. Ale oni nie lubili jej i dostawała bęcki, czasami wręcz musiała uciekać do domu. Ot, realia dorastania w męskim świecie Ammanu. Dziś nie boi się nikogo i pomaga innym kobietom dojść do tego poziomu.
„Lina jest liderką zmian społecznych” – powiedział o niej Barack Obama. „Lina zawsze szuka kłopotów” – mówi z kolei jej ojciec. Zdania mają różne, bo i doświadczenia z Liną zupełnie rozbieżne. Prezydent USA poznał ją jako trenerkę wspierającą kobiety w krajach bliskiego wschodu. Ojciec zna ją z czasów, gdy szukała guza na ulicy, domagając się gry z piłkę z chłopcami.
Właśnie wtedy, we wczesnym dzieciństwie, Lina Khalifeh poczuła, że chce walczyć. Rodzice zapisali ją na zajęcia taekwondo i od tego czasu nie było jej już na ulicach, chłopcy nie mieli kogo poniewierać. Lina doskonaliła się na macie aż zaczęła marzyć o najważniejszym: Igrzyskach Olimpijskich. Z 20 medalami w kraju i za granicą miała zresztą o czym myśleć. Sen skończyła niestety poważna kontuzja kolana.
– Po operacji do sali wszedł lekarz i spytał, jak się czuję. Byłam na lekach, nic nie odpowiedziałam. Po nim wszedł ojciec. Powiedział „jeśli jeszcze raz zaczniesz mówić o taekwondo albo sztukach walki, to osobiście cię zabiję”. Pomyślałam, że to niecodzienny sposób na powiedzenie „jak się miewasz po operacji”…
Do treningów nie wróciła, poszła na studia. I nie byłoby pewnie ciągu dalszego tej historii, gdyby nie sytuacja, która przydarzyła się jednej z jej koleżanek. Pewnego dnia przyszła z poobijaną twarzą na wykłady. Zapytana o sprawców, przyznała, że to ojciec i brat.
– Powiedziała, że nic z tym nie może zrobić. Wkurzyłam się, bo słyszałam te słowa od kobiet wielokrotnie. Zwłaszcza tu, w Jordanii, w naszym regionie. Bo postawienie się złu oznaczałoby, że muszą walczyć, a do tego trzeba być wojowniczką – opowiada dziś Lina.
Tak narodził się pomysł na stworzenie SheFighter, ośrodka szkolenia w sztukach walki specjalnie dla kobiet. Tu trenują nie tylko ciało, ale i umysł. Mają uwierzyć w siebie dzięki wierze w swoją siłę fizyczną, w umiejętność postawienia się. Tu rozwijane są nie tylko umiejętności z zakresu sztuk walki stricte, jest też garść mieszanych ćwiczeń ważnych dla samoobrony, a do tego sporo coachingu.
– Kiedy dziewczyny zaczynają trening, zwykle są nieśmiałe, nie mają pewności siebie, czują się bezwartościowe, nie są niczyim priorytetem. Ale po roku treningu widać, że są już inne. To, jak mówią, jak stoją, jak rozmawiają z rodzicami. Tylko na to trzeba czasu – opowiada Lina.
Pierwszą siedzibą SheFighter była piwnica w domu rodzinnym Liny. Z początku wszyscy myśleli, że to się udać nie może i szybko padnie. Ale kiedy klientek było więcej, ojciec nakazał kobiecie wyprowadzić się z zajęciami gdzie indziej. W pierwszych latach działała tylko lokalnie, choć od początku wiedziała, że chce poszerzyć działalność. W końcu ileż jest ośrodków szkolenia wojowniczek w krajach arabskich?
Dziś Lina wciąż prowadzi studio SheFighter w Ammanie. Tyle że to jedynie serce działalności. Poza tym opracowała pięciostopniowy system szkolenia trenerów, przez który przeszło już ponad 500 osób. SheFighter współpracuje z pięcioma ośrodkami w innych krajach, a sama Lina stała się w pewnym sensie mówcą motywacyjnym – aż tak nośna jest historia jej działalności. Na dziś ocenia, że jej treningi – osobiście lub poprzez szkolonych przez nią trenerów – przeszło ok. 18 tysięcy kobiet.
Zdjęcia: Red Bull Content Pool