Choć nie u każdego stan zakochania jest początkiem późniejszej miłości to z pewnością u każdego jest on początkiem prawdziwej rewolucji hormonalnej. Nasza miłość zaczyna się bowiem nie w sercu, a w mózgu
Ten moment, w którym pomiędzy dwojgiem ludzi coś zaiskrzy oznacza, że w naszym ciele rozpoczyna się produkcja neuroprzekaźników, które do tej pory nie były na świeczniku, a więc były wytwarzane w znacznie mniejszej ilości.
Zakochując się „zmuszamy” nasze ciało, aby znacznie zwiększyło produkcję adrenaliny i naradrenaliny. Te hormony sprawiają, że na wybraną przez nas osobę reagujemy podobnie, jak pod wpływem stresu czy strachu – napędzają nas do działania i podjęcia ryzyka. Co więcej, w tej sytuacji znacznie spada z kolei poziom serotoniny, a co za tym idzie znacznie trudniej jest się nam skoncentrować, mamy problemy ze snem, a także ciągle myślimy o ukochanym.
Przybywa nam dodatkowo fenyloetyloaminy, która znana jest także jako hormon zakochania. Działa on właściwie jak narkotyk i sprawia, że patrzymy na partnera przez „różowe okulary”. Poziom tego hormonu utrzymuje się na wysokim poziomie od około roku do czterech lat. Co ciekawe, odpowiada on również za nasze pożądanie i podniecenie.
Za stan radości i satysfakcji jest odpowiedzialna również endorfina, którą z kolei znamy pod nazwą „hormon szczęścia”. Kiedy związek trwa już jakiś czas, zwiększa się wydzielanie oksytocyny, która zapewnia poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. (u kobiet wydziela się również w trakcie orgazmu i przy porodzie), a u mężczyzn wazopresyny (która także powoduje uczucie bliskości i przywiązania).
Zakochanie to nie tylko zupełnie odmienny stan dla naszego organizmu, to rewolucja również w kwestii rodzących się w nas emocji. Zakochując się możemy zacząć bowiem odczuwać strach czy przerażenie, skarżyć się na przyspieszone bicie serca, problemy z koncentracją czy te z apetytem. Inni z kolei mogą mieć spore kłopoty ze snem.
Źródło: On Board PR