Ile już razy widzieliście nagłówki krzyczące o cudownym leku na raka? Część dotyczy badań naukowych, inne ocierają się o szarlataństwo. Wszystkie łączy jednak to, że mogą przyprawić o ból głowy osoby walczące z chorobą i szukające ratunku
W idealnym świecie każdy tekst dotyczący nowych kuracji nowotworowych powinien mieć dopisek z ostrzeżeniem, by nie traktować tego zbyt dosłownie. Nawet u nas, choć staramy się opisywać tylko naukowe terapie i nowe odkrycia w tej dziedzinie, zdarzają się nagłówki, które mogą być przesadnie optymistyczne.
Z perspektywy pacjenta
Choćby promowanie antyrakowych właściwości kawy czy czerwonej cebuli (choć nie mają one być zastępstwem dla leczenia) może dawać poczucie nadziei osobom szukającym pomocy. Przekonał się o tym każdy, kogo bliski usłyszał bolesną diagnozę i zaczęło się poszukiwanie ratunku w Internecie. Tak było i ze mną, gdy mama walczyła z rakiem, a żadna kolejna chemia czy radioterapia nie dawała oczekiwanych efektów na dłużej niż parę miesięcy. W takich okolicznościach czytanie, że np. „marihuana leczy raka” w tekstach promujących jej legalizację jest szczególnie irytujące.
Po pierwsze dlatego, że nie ma czegoś takiego jak jeden rak, w obrębie nowotworów każdego organu występuje wiele różnych odmian o bardzo zróżnicowanej złośliwości czy reakcji na konkretne metody leczenia. To w sumie tysiące różnych chorób. Po drugie dlatego, że w tym okresie nie znalazłem żadnej przetestowanej klinicznie i wprowadzonej do powszechnego użytku terapii nowotworowej opartej o marihuanę. Znalezienie jakiejkolwiek związanej z konopiami zajęło mi długie godziny, ale eksperymentalne leczenie na jednym z najlepszych amerykańskich uniwersytetów to niestety wiedza czysto teoretyczna z punktu widzenia polskiego pacjenta. W takich chwilach bezradność boli.
Z perspektywy dziennikarza
Tym bardziej trzeba jednak ostrzec naszych Czytelników, że informacji tego rodzaju, czasem z przesadnie optymistycznymi nagłówkami, znajdziecie w kolejnych tygodniach, miesiącach i latach naprawdę sporo. Okaże się to szczególnie trudne do przebrnięcia, gdy sami zmierzycie się z nowotworem. Nie dlatego, że dziennikarze są nieodpowiedzialni i celowo podkręcają treść (choć i takie przypadki mają miejsce), taka jest najzwyczajniej specyfika mediów.
Gdy o czymś piszemy, nie możemy się wczuć w sytuację każdego odbiorcy i jego wrażliwość, a nagłówek musi być skrótowy i zachęcać do przeczytania całości. Mamy do wyboru sytuację, w której odbiorca będzie zmotywowany do przebrnięcia przez cały tekst i szukania dodatkowych informacji samodzielnie albo taką, w której zbyt skomplikowana treść po prostu go odepchnie i nie przeczyta wcale.
Po to jest ten artykuł: nie zniechęcajcie się, jeśli odczujecie to samo, co odczułem ja szukając leku dla siebie lub bliskiej osoby. W gąszczu informacji naprawdę jest sporo dobrych wieści i warto śledzić postępy medycyny. Niestety, teksty w serwisach popularnonaukowych, ba – nawet w tych medycznych, nie dadzą nigdy pełnej odpowiedzi – są jedynie streszczeniem streszczenia prawdziwych badań i z konieczności muszą upraszczać przekaz, by każdy mógł je przeczytać i zrozumieć. Po to jednak staramy się każdorazowo podawać rodzaj nowotworu i źródło oryginalnych badań, by umożliwić każdemu dalsze szukanie właśnie u źródła.
Odróżnienie leczenia od fałszu
Nikt nie da gwarancji, że z nowotworem uda się wygrać. Nawet jeśli w ostatnich latach postęp w przypadku niektórych zaatakowanych organów (np. prostaty) jest duży, to wciąż zbyt wolny, by znaleźć lek dla wszystkich na czas. A gdy ktoś choruje i tego czasu nie ma, a do tego służba zdrowia go zawodzi (jak tu nie szukać pomocy poza NFZ, gdy na leczenie białaczki przychodzi czekać latami…), chwyta się każdej możliwej informacji.
Niestety często informacji fałszywej lub niepotwierdzonej medycznie, ponieważ wokół nowotworów rozwinął się rynek „alternatywnego leczenia” lub suplementacji, która może okazać się nie tylko nieskuteczna, ale wręcz niebezpieczna dla zdrowia i życia.
Dr Aleksandra Kapała z Kliniki Nowotworów Głowy i Szyi Centrum Onkologii-Instytutu w Warszawie ostrzega przed braniem takich treści na wiarę, bez konsultacji z lekarzem. Do metod popularnych wśród pacjentów onkologicznych, w istocie niebezpiecznych dla ich zdrowia, lekarka zaliczyła dietę Gersona (polegającą m.in. na „detoksykacji organizmu”, spożywaniu soków owocowo-warzywnych i lewatywie z kawy) oraz inne diety, polegające na wykluczaniu całych grup pokarmowych. – Jeżeli chodzi o taką niebezpieczną suplementację, to rzeczywiście z tych szczególnie niebezpiecznych to jest stosowanie amigdaliny czy wlewy z witaminy C, w tej chwili bardzo popularne – dodała Kapała.
Nie chodzi o to, by odbierać nadzieję. Przeciwnie, chodzi o niedawanie jej tam, gdzie nie ma podstaw. Wymienione przez specjalistkę wlewy z witaminy C wcale nie muszą okazać się nieskuteczne czy przeciwskuteczne. W literaturze medycznej nie brakuje treści uzasadniających jej użycie, o różnej wiarygodności. Nie warto jednak przyjmować takiej suplementacji czy terapii na wiarę, trzeba niestety szukać dodatkowych informacji.
To męczące, żmudne zadanie, ale trzeba potraktować je tak poważnie, jak poważna jest choroba. Droga na skróty może zaszkodzić. A jeśli cała powyższa treść Cię nie dotyczy (i oby tak zostało!), zawsze możesz pomóc innym, wybierając wsparcie finansowe dla organizacji szukających leku na konkretne nowotwory. Środków na badania brakuje nawet w krajach rozwiniętych, a tym bardziej w Polsce.