Coraz więcej rodziców odmawia szczepień, a czołowi członkowie rządu sugerują usunięcie obowiązku szczepienia. Dlaczego podważają powszechną wiedzę medyczną? Bo wydaje im się, że wiedzą lepiej. Wydaje im się.
Premier Szydło spotykała się z rodzicami domagającymi się zniesienia obowiązkowych szczepień. Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki uważa, że obowiązkowego pakietu szczepień być nie powinno. Takie opinie można mnożyć. Politycy, nie tylko z partii rządzącej zresztą, chcą w ten sposób zrobić ukłon w stronę rosnącej liczby osób, które szczepień się boją.
W lipcu tego roku za dowolnością szczepień opowiedziało się aż 120 tys. osób, które poparły obywatelski projekt ustawy na ten temat. Problem w tym, że środowisko oponentów szczepień nie jest od lat w stanie przedstawić skrawka naukowego argumentu, który miałby podważyć istniejący konsensus.
Najsilniejszym ciosem w szczepienia była sugestia z 1998 roku, że szczepionka przeciwko odrze, śwince i różyczce może prowadzić do autyzmu. Badanie naukowe Andrew Wakefielda na 12 dzieciach sugerowało – bez jasnego związku – że potrójne szczepienie prowadziło do upośledzenia centralnego układu nerwowego dziecka i, w konsekwencji, autyzmu.
Hipotezy badacza sprawdzano potem w kilkudziesięciu innych badaniach i żadne ich nie potwierdziło. Mówiąc delikatnie, zresztą. Wielu badaczy posunęło się do nazwania Wakefielda oszustem i manipulatorem. Do 2004 wydano kilkadziesiąt raportów na ten temat. I choć środowisko „antyszczepionkowe” do dziś nie wypracowało silniejszych argumentów, stale upiera się, że szczepienia i autyzm są połączone. Właśnie w kontekście autyzmu o szczepieniach wypowiadała się premier Szydło w 2017 roku.
A jeśli nawet połączone nie są, to czy normalnym jest wstrzykiwanie dziecku dużych dawek wkrótce po urodzeniu? Albo dlaczego dzieci nieszczepione miałyby zagrażać zdrowiu tych szczepionych? To stereotypowe pytania powielane w dyskusjach osób przeciwnych szczepionkom. Każde z nich ma prostą naukową odpowiedź, ale takie informacje nie są dla sceptyków przekonujące. Niezależnie, czy mówimy o Polsce, Francji czy USA – schemat argumentacji jest ten sam, a zasiane ziarno niepewności trudno wyplenić nawet największym autorytetom.
Dlaczego? Prof. Steven Sylvester, prof. Timothy Callaghan oraz dr Matthew Motta postanowili sprawdzić, czy w środowisku przeciwnym szczepionkom nie zachodzi tzw. efekt Krugera-Dunninga, znany w psychologii. Polega on – w tym przypadku – na przeświadczeniu osoby niekompetentnej, że jej wiedza jest warta tyle samo, co wiedza doświadczonego naukowca. Ogólnie efekt ten sprowadza się do zaburzenia oceny kompetencji u siebie i innych.
W celu weryfikacji swojej hipotezy amerykańscy badacze zaprosili do udziału w ankiecie grupę ponad 1300 osób. W badaniu uczestnicy mieli oszacować swój stan wiedzy na temat autyzmu ze stanem wiedzy naukowców i lekarzy. Po wypełnieniu tej ankiety wszyscy przeszli test na stan realnej wiedzy o autyzmie.
Wyniki niestety potwierdzają hipotezę. Aż co trzeci badany Amerykanin (34%!) uważał, że wie tyle samo lub więcej od naukowców na temat autyzmu. Jeszcze więcej, aż 36%, uważało swoją wiedzę za wyższą od tej posiadanej przez lekarzy (grupy zachodzą na siebie, nie należy wyników sumować – przyp. red.).
Jak pewnie już się spodziewacie, zdecydowana większość osób przeświadczonych, że mają wiedzę lepszą od specjalistów, uważa, że szczepionki powodują autyzm (aż 71%). Jednocześnie członkowie tej właśnie grupy w teście faktycznej wiedzy o autyzmie wypadli zdecydowanie najgorzej. Z osób o najgorszych wynikach na teście aż 62% uważało, że ich wiedza przewyższa tę specjalistyczną. Wśród osób notujących najlepsze wyniki z wiedzy o autyzmie „szczepionkosceptyków” było tylko 15%.
Wyniki tego fascynującego eksperymentu opublikowane są na łamach sierpniowego pisma specjalistycznego „Social Science & Medicine”.