Była to dziewczynka niezwykła, inna niż jej dwie starsze siostry. Można powiedzieć, że buntowniczka. Oczywiście, w tamtych czasach, a było to 400 lat temu, nikt nie słyszał o buntujących się małych dziewczynkach.
Bo dziewczynki musiały być grzeczne, słuchać dorosłych, zwłaszcza taty, który rządził w domu i wymyślał przyszłość dla swoich dzieci. Magdalenka była więc straszliwie uparta, co przecież nie przystoi dziewczynkom, tym bardziej dziewczynkom z magnackiej rodziny, która jest na dodatek spokrewniona z królową. Tak, to prawda, Magdalenka Mortęska miała w rodzinie królową Annę Jagiellonkę, dość smutną, ale mądrą władczynię. Wróćmy jednak do Magdalenki.
Dziewczynka dość wcześnie straciła mamę, miała zaledwie 4 lata. Tata oddał ją więc na wychowanie ciotce. Dziwne? No tak, trochę niezrozumiałe – jak to możliwe, że kochający tata wysłał córkę do jakiejś ciotki? Takie były czasy i obyczaje. Magdalenka przyjechała do ciotki, która wprowadziła mocną dyscyplinę; no cóż, różne są ciotki przecież. Ta na pewno nie była kochaną ciocią.
Kiedy podrosła i skończyła 12 lat wróciła do domu taty, który właśnie przygotowywał wesela swoich dwóch starszych córek. Dla Magdaleny też kogoś szukał. Ale ona nie chciała, uparła się, że zostanie mniszką, pójdzie do klasztoru. O jaki to byłby wstyd dla rodziny! Kilka wieków temu dziewczęta z dobrych i bogatych rodziny nie wybierały się do klasztoru; ludzie mówili wtedy, że dziewczyna dlatego idzie do klasztoru, bo nikt jej nie chce za żonę, więc może chociaż Bóg zechce. Magdalena polubiła Boga, dużo z nim rozmawiała i obiecała mu, że zostanie zakonnicą. Tata wpadł w szał, krzyczał, groził. Magdalena była uparta, więc kłócili się całe dnie.
Tata postanowił w końcu, że wyśle Magdalenę do swojego majątku we wsi Mortęgi pod Lubawą. Myślał, że dziewczynka tam zmądrzeje i wrócił, żeby wyjść za mąż. Razem z nią pojechały też służące, które miały pilnować, żeby Magdalena nigdy nie nauczyła się czytać i pisać; kazał z pałacu w Mortęgach usunąć wszystkie książki. Tata myślał pewnie tak: “Jeżeli nauczy się czytać, będzie czytać książki, a tam, wiadomo, dużo jest niewłaściwych rzeczy dla dziewczynek. Od czytania robią się przemądrzałe i zaczynają zadawać zbyt wiele pytań. Nie taką chcę mieć córkę”.
Pojechała więc Magdalena do Mortęg, gdzie miała uczyć się, jak prowadzić dom. I uczyła się, ale czasem przychodziły jej do głowy dziwne pomysły. O, na przykład – lubiła żonglować łyżeczkami do herbaty. A była w tym naprawdę dobra. Któregoś dnia wybiła sobie łyżeczką oko. Straszna tragedia, prawda? Kiedy dowiedział się o tym jej tata, był wściekły, krzyczał: “Jak ja cię teraz za mąż wydam, nieszczęsna dziewczyno? Kto będzie chciał jednooką żonę”? Magdalenie było to obojętnie, wcale nie chciała za mąż wyjść. I dalej żonglowała łyżeczkami – na podwórzu, w ogrodzie, w kuchni, przed lustrem.
Mówiła: “Cyklop też ma jedno oko i radzi sobie świetnie, a ja jestem lepsza od niego, bo umiem żonglować. Na dodatek on pewnie w życiu łyżeczki nie widział”. Zaraz, zaraz, ale skąd Magdalena dowiedziała się o Cyklopie? Któregoś dnia znalazła pierwszą książkę! Uparła się, że musi ją przeczytać i nauczyła się alfabetu. Po tej pierwszej, a była to książka “Postylla”, bardzo trudna, bo dla filozofów raczej, przyszedł czas na inne. Jak już zaczęła czytać, to nie mogła przestać. Otwierały się dla niej nowe światy, inaczej popatrzyła na Boga, inaczej na ludzi.
Kiedy miała 25 lat powiedziała tacie, że idzie do klasztoru. tak wybrała i on tego nie zmieni. Cóż, tata musiał się zgodzić. Magdalena pojechała do starego klasztoru w Chełmnie. Zgadnijcie co ze sobą zabrała?
Klasztor był ruiną, ale Magdalena uparła się, że z tej ruiny go podniesie. Została szefową klasztoru, wtedy mówiło się o kimś takim “ksieni”. Tak naprawdę była też biznesmenką, chociaż tego określenia jeszcze wtedy nie znano. Była bardzo inteligentna, oczytana i sama zaczęła pisać mądre książki. Pamiętała też o dziewczynkach, takich jak ona kiedyś: bardzo chciała je uczyć pisać i czytać, czego wielu zrozumieć nie mogło – po co kobietom umiejętności tak nieprzydatne? A ona pilnowała, żeby wszystkie mniszki były wykształcone.
Czasami, kiedy jej się nudziło, co jednak zdarzało się rzadko, ponieważ wiecznie była zajęta, wyciągała z lnianego woreczka swoje łyżeczki i żonglowała nimi. Była wtedy znów małą dziewczynką. Kiedy umarła, łyżeczki gdzieś przepadły. Legenda mówi, że Magdalena zabrała je ze sobą, tylko dokąd?
Ludzie w majątku Mortęgi, który dziś jest pięknym pałacem, dodają, że Magdalena pojawia się od czasu do czasu w tym miejscu. Podobno słychać wtedy spadające na podłogę łyżeczki. Nikt ich nie widział, ale wielu słyszało. Niektórzy wierzą, że Magdalena zagląda niekiedy przez uchylone drzwi do pokoi i patrzy tym swoim jednym okiem. Nie, nie, wcale nie straszy, jest dobrym duchem miejsca; ona po prostu jest ciekawska i lubi ludzi, a zwłaszcza dzieci.
Podobno z pałacowej kuchni wciąż giną łyżeczki, wiecie może dlaczego? Zapytajcie kogoś dorosłego, może wam odpowie. A może wy macie jakiś pomysł?
Legendy Warmii i Mazur poznajemy dzięki Pałacowi Mortęgi Hotel&SPA, który tworzy te opowieści dla swoich młodszych Gości, aby urozmaicić pobyt w zabytkowym Pałacu.